poniedziałek, 21 lutego 2011

Podróż w czasie

28.08.2010
Wieczory i poranki na mesecie są zimne - jak na pustyni. Miasta po drodze też są w kolorze pustyni, ciche, spokojne, tajemnicze. Podoba mi się wielka przestrzeń, ogrom nieba i wolność, jestem zwyczajnie szczęśliwa. W drodze znów długo rozmawiam z Robertą, chyba najpiękniejsze rzeczy o sobie i innych odkrywa się w rozmowie. Tak, ważne jest wyciszenie i bycie sam na sam z myślami, ale płyną one zbyt szybko - dopiero sformułowane w słowa i wypowiedziane stają się jakieś bardziej trwałe. Szkoda, że nie sposób zapamiętać i zapisać wszystkiego co zostało powiedziane i usłyszane. Mijamy o świcie majestatycznie wznoszące się ponad drogą ruiny klasztoru San Antón, wpatrujemy w rozległe krajobrazy mesety, przyglądamy pasterzowi prowadzącemu w pole stada owiec. W uroczym Castrojeriz wdajemy się w krótką rozmowę z jakimś serdecznym staruszkiem, a także oglądamy piękny kościół - niestety o tej godzinie jeszcze zamknięty. Droga jest dziś piękna, sielankowa. Trudu dostarcza jedynie pod koniec wspinaczka na wysokie wzgórze, skąd rozciąga się wspaniały widok na całą mesetę, przeciętą jasną wstążeczką drogi, która wciąż przed nami do przebycia - zdjęcie, które znajduje się w szablonie tego bloga.

Wreszcie na horyzoncie widać miejsce, gdzie zatrzymamy się dzisiaj. Gdy docieramy tam, jest jeszcze dość wcześnie, ale jesteśmy zupełnie zdecydowane, że musimy spędzić noc właśnie tu. Bardzo się ucieszyłyśmy, gdy zobaczyłyśmy, że zatrzymał się tu też Andrea! Sam, reszta Włochów - jego przyjaciół, poszła dalej, bo gdy tu dotarli była jeszcze wczesna godzina. Ma dogonić ich jutro. 
Tuż obok Puente Fitero, XII-wiecznego mostu, znajduje się malutki budynek z kamienia, albergue San Nicolás, prowadzone przez włoskie towarzystwo jakubowe. Znajduje się ok. 1-2 km od wioski Itero de la Vega, w odrestaurowanym fragmencie starego, XIII-wiecznego klasztoru czy kościoła. Jest to pełne atmosfery duchowości miejsce dla "prawdziwych pielgrzymów". Prowadzone przez Włochów, za donativo, ze wspólną kolacją i śniadaniem przy świecach (nie ma elektryczności), pielęgnujące stare tradycje, jak obrzęd mycia stóp pielgrzymom przez hospitaleros, na wzór Chrystusa i apostołów. Wewnątrz - wszystko z kamienia, stare, proste łóżka, stół ze świecami, figura św. Jakuba, ołtarzyk. Łazienka w osobnym budyneczku z tyłu. Wokół pozostałości kościoła pnie się winogrono, kwitną kwiaty. Wśród drzew rozwieszone są sznury, na których suszą się pielgrzymie ubrania, uprane w wodzie ze studzienki z pompą pośrodku podwórka, niczym w jakichś dawnych czasach. Wokół bezkresne, żółte pola mesety, niedaleko stary most na rzece Pisuerga, rzędy szumiących drzew. Wiosną miejsce to otacza zieleń i kwiaty, latem złote kłosy zboża, w późnych dniach sierpnia - równo skoszone, pożółkłe pola. Wszędzie panuje cisza, przerywana jedynie szumem wiatru, spokój i niesamowity urok. Odpoczynek dla ciała i dla ducha.
Z Robertą i Andreą rozmawiamy o tym, że robiąc coś tak wyjątkowego jak podążanie Camino, każdego dnia idąc - niesamowicie się w gruncie rzeczy odpoczywa. Większość ludzi pewnie nie rozumie czemu wybraliśmy trud zamiast zwykłych wesołych wakacji w kurorcie, ale my to wiemy. Chyba nigdy już nie będę chciała jechać na normalne, zorganizowane wczasy.

Wiem, czemu jestem szczęśliwa i czuję, że uchwyciłam szczęście właśnie tutaj, pośrodku pola na hiszpańskiej mesecie, w tej chwili. To poczucie tkwienia w samym środku spełniającego się marzenia. To wolność i niezależność. Odwaga, małe kroki naprzód każdego dnia. W gruncie rzeczy dużo prościej jest po prostu iść, nie mieć innych trosk jak ból w nogach i zmęczenie, niż żyć w codzienności. Po powrocie do Polski chyba już nic nie będzie takie samo - będzie trudniej, bo nie będzie żółtych strzał, które pokazują drogę, ale mimo to będę ich szukać, aż zauważę. W życiu też muszą być przecież jakieś drogowskazy - trzeba je tylko znaleźć i za nimi podążać, jak za żółtymi strzałkami na Camino. To takie proste.

Pokochałam Hiszpanię. Upewniłam się, że dobrze wybrałam studia. To też ważne poczucie, chociaż wiedziałam, że tak będzie - nie mogło być inaczej;) Dopiero od dwóch tygodni wędruję Camino, a tak wiele się już zdarzyło - tyle emocji, tyle piękna, tyle wrażeń, tylu ludzi. Tu czuję, że żyję i że życie jest piękne. Zresztą, Camino to życie w pigułce. Jest tu wszystko - droga, pielgrzymowanie to jedna wielka metafora życia.

Długo rozmawiam o tym wszystkim z Andreą, siedząc na trawie w blasku słońca, a potem idziemy na kolację. Przed nią - rytuał. Pielgrzymi (poza naszą trójką nocują tu jeszcze Hiszpan, Amerykanka, dwie Szwedki i dwie Peruwianki) siadają w kręgu, a hospitaleros ubrani w peleryny ozdobione muszlami polewają wodą i ocierają ręcznikiem stopę każdego z nas, wymawiając tajemnicze słowa błogosławieństwa na dalszą drogę. Potem wspólnie zasiadamy do kolacji przy świecach, a po posiłku przychodzi stary Hiszpan z gitarą i rozpoczyna się cudowny wieczór śpiewania włoskich i hiszpańskich piosenek. Totalna magia i rzecz trudna do uwierzenia - siedzieć przy stole z ludźmi z różnych stron świata, w maleńkim, kamiennym, starym klasztorze, przy świecach, gdzieś wśród pól północnej Hiszpanii, przy dźwiękach gitary, słuchając hiszpańskiej muzyki.
Potem wyszliśmy jeszcze pooglądać gwiazdy, których tu było widać mnóstwo. Mimo zimna, położyliśmy się z Robertą i Andreą na ziemi i patrzyliśmy, potem śmialiśmy wszyscy, bo ulubioną zabawą Włochów stały się próby wypowiadania polskich słów. Po takim wieczorze, spało się wyśmienicie. Pobyt w San Nicolás był jednym z najbardziej niesamowitych przeżyć Camino.

Dodatek praktyczny: Budynek w środku pola wygląda dość niepozornie i większość pielgrzymów albo mija go całkowicie, albo wstępuje tylko po pieczątkę. Słyszałam o dużej liczbie chętnych by tu spać i nie liczyłam na wolne miejsca, a zaskoczyła mnie mała liczba pielgrzymów - miejsc jest tylko kilkanaście, a zostały jeszcze wolne bo przyszło nas dziewięcioro. Jest to jednak tak niesamowite miejsce i dostarczające takich przeżyć, że warto zaplanować etap tak, by właśnie tutaj dotrzeć na nocleg, czy nawet specjalnie tu zaczekać nawet jeśli dotrze się bardzo wcześnie - tak jak to zrobił Andrea. Jego przyjaciele wystraszyli się opowieści o braku elektryczności i ciepłej wody, ale okazało się, że niepotrzebnie - woda ciepła była i światło również (w osobnym budynku, w którym urządzona jest łazienka). Potem podobno bardzo żałowali, że przez wygodnictwo ominęło ich takie przeżycie;) Tak jak było w przypadku Grañón - najwspanialsze miejsca, które stają się najpiękniejszymi wspomnieniami z pielgrzymki, są za donativo, absolutnie nie nastawione na zysk. Jeśli dotrzecie do albergue wcześnie i z głodu ciężko będzie wam wytrzymać do kolacji, można udać się spacerkiem na obiad do pobliskiego Itero de la Vega (tak zrobiliśmy my), podziwiając po drodze starodawny most i piękne drzewa - bez plecaka taki spacerek to sama przyjemność.


majestatyczne ruiny klasztoru San Antón

pasterz ze stadem owiec, w tle ruiny zamku królujące na wzgórzu nad Castrojeriz

malownicze miasteczko Castrojeriz z pięknym kościołem

mój plecak odpoczywa, gdy my przyglądamy się planowi miasta;)

pustynny krajobraz Mesety, wynagradzający mozolną wspinaczkę na wzgórze

jedno z najcudowniejszych miejsc Camino - rajska oaza na pustyni ;)

Hospital de Peregrinos - San Nicolás de Puente Fitero

tyły budynku

a nad głową soczyste kiście winogron...

raj

widok na to locus amoenus ze średniowiecznego mostu na rzece Pisuerga

mniejszy budynek po prawej to łazienka, droga po lewej - Camino



w tle słynny most

figura św. Jakuba we wnętrzu albergue

wnętrze albergue mieszczącego się w odrestaurowanym XIII-wiecznym klasztorze

zasiadamy do kolacji przy świecach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz