środa, 29 czerwca 2011

Galicyjskie mgły

13.09.2010
Miyae pojechała dziś busem. Ja zaczęłam tego dnia wędrówkę szybkim tempem z ks. Andrzejem i Moniką, potem zostałyśmy z Moniką w tyle i szłyśmy, rozmawiając, spotkałyśmy też znajomego "Niemca od pęcherzy" Denisa (naprawdę był rekordzistą!). Znad galicyjskich pól unosiła się mgła, wyglądało to magicznie, potem z góry patrzyłyśmy na chmury zalewające mleczną masą pagórki. Wysłuchałam też kolejnej z ludzkich historii, jednej z tych, których się po kimś nie spodziewamy i która budzi w nas to zaskoczenie jak wiele bólu, którego na zewnątrz nie widać może się kryć w ludzkich sercach. Prędko dotarłyśmy do Portomarín, ślicznego miasteczka, które zostało całkowicie przeniesione (wraz z pięknym zabytkowym kościołem!) na pobliski pagórek po wybudowaniu sztucznego zbiornika na rzece Miño w miejscu, gdzie kiedyś się znajdowało. Podobno gdy poziom wody jest niski, można zobaczyć pozostałości dawnego miasta.

Do Santiago zostały już tylko 4 dni. Dziś mija miesiąc od mojego wylotu do Paryża - początku wędrówki. Moi najlepsi przyjaciele z Camino - Hiszpan Marcos i Włoszka Roberta, też są gdzieś teraz w trasie. Marcos wrócił by przejść kolejny odcinek, Roberta też podjęła z powrotem przerwaną na chwilę drogę. Nie jesteśmy razem, ale to dobrze myśleć, że wszyscy troje jesteśmy teraz na Camino (choć każde w innym miejscu), co dzień każde budzi się wcześnie rano, bierze plecak i idzie naprzód swoją drogą, każde spotyka innych ludzi i doświadcza czegoś innego, ale przecież jesteśmy jakoś duchowo połączeni, gdy myślimy jedno o drugim i tęsknimy za sobą. Camino to inna przestrzeń, inna rzeczywistość i wszyscy troje się w niej znajdujemy.

14.09.2010
Dziś idę i rozmawiam z Martą, potem dołącza do nas Szymon z polskiej grupy. Dziś znów krajobrazy pagórkowo-leśne i spowijające je mleczne morze chmur i mgieł. Docieramy do Palas de Rei, w którym nie byłoby nic ciekawego, gdyby nie to, że właśnie rozpoczęła się fiesta;) Poznajemy grupkę Hiszpanów - czworo madrileños i czworo sevillanos, spędzamy miły, pełen śmiechu wieczór w gronie hiszpańsko-polsko-koreańsko-austriackim (bo dołączyła też do nas poznana w Samos Vicky). Hiszpanie są niesamowicie otwarci i weseli, życie traktują jak ciągłą zabawę! Lubię bardzo to ich radosne usposobienie do życia.

Dodatek praktyczny: W Galicji zaskoczyły nas prysznice. Otóż nie posiadają żadnych zasłonek co nie byłoby jeszcze takie straszne, gdyby nie to, że - tak jak na przykład w Palas de Rei - bywają koedukacyjne. Cóż, pozostaje wtedy tylko umówić się na tury kobieco-męskie, a podczas kąpieli wystawić wartę przy drzwiach;)

galicyjskie mgły


sztuczny zbiornik na rzece Miño

kościół w Portomarin

bujna zieleń Galicji :)

znajomi z Madrytu :)

środa, 1 czerwca 2011

Klasztor, ambulans i chwila słabości

11.09.2010
Tego dnia dużo schodzenia w dół, wciąż wśród malowniczych górskich widoków. W Triacastela urządzamy sobie piknik na murku, otoczone zielenią i górami, radosne, beztroskie. Tak jak mówił nam wczoraj zakochany po uszy w Galicji Niemiec, jest to miejsce z pozytywną energią. Zieleń wzgórz, chrupiąca bagietka z dżemem, jogurt i połówka jabłka - niewiele potrzeba tu do szczęścia.
Wśród zieleni wyłania się w dole majestatyczny, robiący niesamowite wrażenie klasztor benedyktynów w Samos. To jeden z najstarszych klasztorów zachodniego świata, pielgrzymów też przyjmujący już od dawien dawna. Zatrzymujemy się więc ochoczo na nocleg w tym miejscu przesyconym historią. Albergue jest bardzo gościnne, mieści się w jednej z sal w klasztorze, ściany ozdobione są malunkami związanymi tematycznie z Camino. Wraz z nami śpią tu też nowi znajomi - francuski kleryk, sympatyczny Hiszpan Felipe, śliczna Austriaczka Vicky i spotkane wczoraj dwie Polki. Zwiedzamy piękny klasztor z hiszpańską przewodniczką - zachwycam się urokiem krużganków i pięknem ogrodu. Na piętrze ściany pokryte są dość nowoczesnymi malowidłami. Wieczorem idę do kościoła posłuchać jak mnisi śpiewają gregoriańskie nieszpory.

Gdy wracam z kościoła, czeka mnie nieprzyjemna niespodzianka. Miyae, która została w albergue, leży na swoim łóżku, wokół niej zebrało się kilka osób. Czuje się fatalnie - chyba zatrucie. Wspaniali hospitaleros otaczają nas obie opieką, ktoś inny daje jakieś krople czy lekarstwa, w końcu decydują się wezwać karetkę. Jest już noc, zabieram dokumenty Miyae i jadę z nią ambulansem na pogotowie. Czuję się trochę jak we śnie - jestem gdzieśtam w Hiszpanii, pędzę karetką w ciemnościach nie wiedząc nawet dokładnie gdzie, z cierpiącą Koreanką z tyłu. Musiałam wyglądać na przerażoną, bo sympatyczny młody hiszpański ratownik medyczny, który prowadził ambulans, koniecznie starał się mnie zabawić rozmową. Lekarz zalecił dietę, wysłał nas taksówką do apteki po leki i odesłał do albergue w Samos. Następnego dnia Miyae czuła się już trochę lepiej.

Dodatek praktyczny: Nie zalecam pić wody z kranu i ze źródełek na terenie Galicji. O ile wcześniej było to możliwe i wszędzie woda była pitna i nawet zdrowa, o tyle przed wodą galicyjską wszyscy nas przestrzegali - być może to ona była powodem choroby Miyae.

12.09.2010
Jestem gotowa zostać z moją koreańską przyjaciółką jeden dzień dłużej w Samos, ale ona rano jest już zdecydowana żeby iść dalej. Niestety nie może dużo jeść, jest na ścisłej diecie, więc i sił jej brak - idziemy bardzo wolno, postanawiamy zrobić tego dnia tylko 12 km do Sarrii. Sarria to miejscowość oddalona od Santiago mniej więcej o 100 km - kilka dni drogi. Jest więc bardzo zatłoczona, bo wielu pielgrzymów, którzy chcą tylko otrzymać compostelkę zaczynają dopiero tutaj. Jest to miasteczko nastawione na turystów i zysk, pełne prywatnych albergues. Ponieważ zrobiłyśmy dziś tak niewiele kilometrów, doganiają nas znajomi z polskiej grupy oazowej - spędzamy radosny wieczór, gotując razem kolację wraz z Martą, Emilką, Markiem, Moniką, Michałem i ks. Andrzejem.

Camino zrobiło się niestety bardzo zatłoczone, komercyjne. Ja też czuję się już trochę zmęczona, szczególnie po wczorajszej ciężkiej nocy i powolnym, męczącym dniu. Jest jakby inaczej. Marzę o celu. Tęsknię za przyjaciółmi z początku drogi. Coraz częściej myślę o domu. W końcu mija właśnie miesiąc mojej podróży - miesiąc jak idę i codziennie śpię w innym łóżku. Myślę, że za te dwa tygodnie wrócę chętnie, stęskniona. Ale też dojrzalsza, silniejsza, mądrzejsza i piękniejsza. Myślę też, że jednak po powrocie będę bardzo tęsknić za Camino.
zmęczona, wśród wzgórz Galicji

najbardziej zielony rejon Hiszpanii

w dole imponujący klasztor w Samos

albergue w klasztorze w Samos

Samos

malowidła na pierwszym piętrze


kościół

a tu już Sarria

trochę egzotyki

widok na Sarrię