środa, 16 lutego 2011

Burgos - miasto królów

 26.08.2010
Wspinaliśmy się powoli, w ciemnościach, kamienistą drogą na wzgórze. Na niebie świecił przeogromny księżyc w pełni. Szliśmy wszyscy razem – sześcioro obywateli pięknej Italii, Hiszpan i ja. Wdrapaliśmy się w końcu na wierzchołek wzgórza, na którym ustawiony był duży krzyż, a wokół leżało ułożone w spirale mnóstwo kamieni – jeden z pomników, tworzonych spontanicznie przez tysiące przechodzących tędy pielgrzymów. Spojrzeliśmy za siebie i… oniemieliśmy z zachwytu. Ciemny kontur krzyża rysował się na tle różowo-pomarańczowej łuny, którą namalowało na granatowym niebie wschodzące powoli słońce. W końcu udało nam się oderwać wzrok od tego magicznego widoku i pomaszerowaliśmy dalej. Z drugiej strony wzgórza czekał na nas widok równie piękny – w ciemnościach nocy lśniło światłami królewskie miasto Burgos.

Potem niestety droga już dość nużąca – przedmieściami wielkiego miasta, pełnymi magazynów bądź fabryk. Urozmaicałam ją sobie rozmową z Marcosem, który jak się okazało, też ma swoją ciekawą, choć momentami smutną historię życia.

Do centrum Burgos docieramy bardzo wcześnie, bo etap nie był długi, a wyruszyliśmy wcześnie. Chcieliśmy mieć czas na zwiedzenie pięknego miasta, dawnej stolicy królów Hiszpanii, znanej chociażby z „Pieśni o Cydzie”, która jest najstarszym znanym zabytkiem epiki kastylijskiej. Albergue jest jeszcze zamknięte, więc czekając na jego otwarcie, wyczerpani kładziemy się po prostu na chodniku w pobliżu, z głowami na plecakach, śmiejąc się z siebie nawzajem. Po odświeżeniu się w albergue, chcemy iść zwiedzać miasto. Jakież jest moje zdumienie, kiedy drzwi hotelowej windy otwierają się i wysiada z niej… Daniel, jeden z Kanadyjczyków poznanych na samym początku Camino! Okazało się, że reszta też tu jest. Myślałam, że nie uda mi się już ich zobaczyć, a jednak, dogonili mnie. Powitaniu z Kanadyjczykami towarzyszy pożegnanie z Włochami, którzy idą dziś dalej.

Ja, Marcos i Roberta zwiedzamy Burgos, które całkowicie mnie zachwyca. Najwięcej czasu poświęcamy przecudownej katedrze, która jest najpiękniejszą, jaką w życiu widziałam. Ogromna, o lekkiej, jakby ażurowej konstrukcji, pełna wieżyczek i dzieł sztuki. Marcos służy nam za przewodnika. Opowiada nam wszystko co wie, na przykład historię miłości walecznego rycerza Cyda, bohatera rekonkwisty, i pięknej doñi Jimeny, którzy spoczywają pod marmurową płytą w posadzce katedry. Zwiedzamy pozostałe zabytki – widzimy królewską bramę do miasta, pomnik Cyda na koniu, po drodze zatrzymując się na obiad na świeżym powietrzu i deser – pyszne churros con chocolate, czyli charakterystyczne dla Hiszpanii smażone w głębokim tłuszczu racuchy o podłużnym kształcie, obsypane cukrem, podawane z gorącą czekoladą. Udajemy się też do Museo de Atapuerca, muzeum Atapuerki, w którym znajdują się najważniejsze znaleziska z wykopalisk.

Siedzimy na tarasie albergue i wzruszamy się, wymieniając prezentami pożegnalnymi – jutro pójdziemy już bez Marcosa, który wraca do domu. Siedzimy, rozmawiamy, gdy nagle… na taras wpada z okrzykiem radości Miyae! Rzucamy się sobie w ramiona i piszczymy ze szczęścia. Okazało się, że po rozstaniu ze mną czuła się samotna, a potem zaczęła mieć problemy z nogami, więc obliczyła gdzie mogę się teraz znajdować i złapała autobus do Burgos. Bardzo się cieszy, gdy dowiaduje się, że Kanadyjczycy też tu są. Wieczorem idziemy w czwórkę na kolację na świeżym powietrzu. Przy jednym stole siedzą Polka, Włoszka, Hiszpan i Koreanka – możliwe tylko na Camino!

Wspaniały był ten dzień w Burgos – dzień spotkań, radości i śmiechu. Pewnie dlatego Burgos pozostało we wspomnieniach moim ulubionym miastem z trasy. Noc była bardzo gorąca i duszna, więc położyliśmy się na karimatach i w śpiworach na balkonie. Na świeżym powietrzu, pod gołym niebem było cudownie. Nad nami widoczna była jedna gwiazda. Postanowiliśmy wspólnie się pomodlić i w niebo wybrzmiała modlitwa w trzech językach. To był jeden z momentów prawdziwie magicznych. 


magia poranka

pielgrzym na wesoło:)

wagabundzi podczas odpoczynku

brama królewskiego miasta

wnętrze przepięknej katedry

katedra w Burgos


pomnik mężnego Cyda



4 komentarze:

  1. Takie niespodziewane spotkania na trasie są niesamowite, też miałyśmy podobne doświadczenie :)

    A tak przy okazji, czy to prawda, że na trasie francuskiej wszyscy wstają o 5 rano i potem jest trudno o miejsca w albergach..? Na trasie północnej większość ludzi wychodziła ok. 8, bo wtedy robiło się jasno...

    OdpowiedzUsuń
  2. Przez pierwszą połowę trasy nie było aż tak źle, a im bliżej Santiago tym robiło się faktycznie bardziej tłoczno - na 100 km przed mogły być problemy z miejscami, chociaż dla mnie akurat nigdy nie zabrakło miejsca w schronisku. Aż tak wcześnie może nie wychodzą, ale jednak zazwyczaj wychodziło się jeszcze po ciemku, przed wschodem słońca, powiedzmy koło 6:30-7:00 już zazwyczaj byłam na szlaku i około godziny szłam z latarką

    OdpowiedzUsuń
  3. No to sobie nie pośpię ;)

    Norte łączy się z Frances w Arzua i powiem szczerze, że różnica była gigantyczna, ilości pielgrzymów po prostu przerażające. Ale mam nadzieję, że we wrześniu/październiku będzie trochę lepiej, no i nie będzie to Rok Święty.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. No w Arzua to już faktycznie tak było bo to tuż przed Santiago. Ale spokojnie, cała trasa francuska tak nie wygląda:) Z pewnością jest bardziej popularna a co za tym idzie zatłoczona niż Norte, ale nie jest aż tak tragicznie:) pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń