02.09.2010
Mija dwudziesty dzień jak idę. Tak, od trzech tygodni codziennie wstaję przed wschodem słońca, zakładam plecak i po prostu idę.
Dziś rozmawiałyśmy o tym z Robertą - że jakaś magia jest w tym chodzeniu, w tej wędrówce, wciąż naprzód. Można by przecież zostać w domu lub jechać w jakieś ciche miejsce na łonie natury, by pomyśleć o swoim życiu. A jednak, jest coś specjalnego i niezwykłego w tym, że wolisz iść. Może jest to działanie - to, że nie siedzisz bezczynnie, że coś robisz, krok za krokiem posuwasz się naprzód, masz poczucie dobrze wykorzystanego czasu, pokonujesz jakieś trudności. Uczysz się własnego ciała, jego potrzeb i możliwości. Jednocześnie zaczynasz je lubić, bo wiele może, a jego wygląd tu jest nieważny, liczy się dusza, która z każdym dniem pięknieje.
Dziś pożegnałam się z Robertą. Większość dnia szłyśmy jeszcze razem, rozmawiając i śpiewając jak zwykle, a potem ja zostałam w Arcahueja - ostatnim albergue przed León, ona poszła dalej. Przy pożegnaniu popłakała się i dała mi śliczny drewniany naszyjnik z muszlą - caminowym symbolem. Ale ja jestem pewna, że zobaczymy się jeszcze i to niedługo. Roberta z León wraca do Włoch na wesele swojej kuzynki, ale dzień po weselu przybywa ponownie do Hiszpanii, kontynuować swoje Camino. Będę o dzień lub dwa przed nią, ale spotkamy się jeszcze, najpóźniej w Santiago. Była osobą, z którą szłam najdłużej - radosną, o złotym sercu, śmiechem potrafiła zarazić każdego. Czułam się z nią wspaniale, takich ludzi chowa się w sercu na zawsze.
Znów zostałam sama - już zdążyłam się od tego odzwyczaić. Co prawda tylko na jeden dzień, ale wspominam dziś wszystkich moich przyjaciół peregrinos i bardzo za nimi tęsknię. Droga dziś nie była ciekawa, często wzdłuż szosy, ale w oddali widać już zarysy gór. Miasteczko jest maleńkie, senne, raczej nudne, leniwe. Jedna z tych hiszpańskich, spokojnych wioseczek, idealnych do relaksu i odpoczynku. Jutro - duże, ruchliwe miasto. Wiele osób w León kończy swoją pielgrzymkę, ale też wiele osób jutro ją tam rozpocznie. Do Santiago pozostało ok. 300 km.
Często teraz na pytanie: "Skąd idziesz?", gdy odpowiadasz: "Z Saint Jean, z Francji", spotykasz się z dużym podziwem.
Jem posiłek, spaceruję po miasteczku, w barze przy albergue rozmawiam chwilę z Hiszpanami, którzy częstują mnie sidrą - tradycyjnym, lekkim, jabłkowym napojem alkoholowym, pochodzącym bodajże z Asturii. Myślę o drugiej połowie mojej przygody, która wciąż jeszcze przede mną. Ostatnio moje myśli często przykuwają sprawy z Polski, chyba przestanę koszystać na trasie z internetu, chcę zostawić to daleko daleko za sobą. Jestem na Camino, jestem wolna.
Dodatek praktyczny: León jest miastem, któremu warto poświęcić cały dzień zwiedzania. Zatrzymanie się tuż przed miastem, by nazajutrz rankiem pokonać szybko ostatnie kilometry i resztę dnia przeznaczyć na odpoczynek i oglądanie pięknego miasta, jest niegłupim pomysłem.
św. Jakub z atrybutami pielgrzyma - kolejny do kolekcji ;-) |
La verdad, es el camino... |
Mam nadzieję, że ciąg dalszy kiedyś będzie :D
OdpowiedzUsuńPewnie pewnie :) tylko ostatnio w ogóle nie mam czasu pisać, tyle roboty na studiach :) Wasze wpisy też śledzę, ale też dawno nic nie widziałam - podejrzewam, że ten sam problem - czas:( ale będzie dalszy ciąg :D pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńPowinnaś zająć się pisaniem-świetny jest Twój blog. Nie zrobiłam porządków, obiad szybciutki, bo czytałam, czytałam i czytałam. Teraz muszę przerwać (praca czeka) i jestem zła, że muszę.Pięknie piszesz nie tylko o Drodze,ludziach, krajobrazach, piękne są Twoje przemyślenia, emocje, wiara. Sama dopiero wybieram się na Camino, jestem od Ciebie o wieeeele starsza, ale dam radę(tak myślę). Pozdrawiam. Karola
OdpowiedzUsuń