środa, 20 lipca 2011

Sudecka Droga św. Jakuba

30.04 - 02.05.2011
Do Santiago de Compostela prowadzi sieć dróg, która oplata całą Europę. W dawnych czasach każdy ruszał na pielgrzymkę już od progu swojego domu. Obecnie, gdy popularność dróg jakubowych wciąż wzrasta, także w naszym kraju rozpoczęto przywracanie dawnych szlaków - odcinki polskich caminos są odnawiane, oznaczane i przystosowywane dla pielgrzymów.

siatka caminos oplatająca Europę

I tak pewnego wiosennego dnia podjęliśmy, wraz z moim chłopakiem Łukaszem, baaaardzo spontaniczną decyzję o wybraniu się na jeden z polskich szlaków jakubowych :) Ja chciałam trochę powspominać i jeszcze raz poczuć się jak wędrujący piechotą, prawdziwy pielgrzym, a on chciał potrenować nieco przed Camino hiszpańskim, na które wybiera się w tym roku. Chyba bym skłamała gdybym powiedziała, że spodziewaliśmy się jakichś duchowych przeżyć, jakiejś caminowej magii, czy formułowaliśmy specjalne intencje. Właściwie pomysł był tak spontaniczny i nieprzemyślany, że nawet nie zdążyliśmy tego zrobić;) Nie dysponowaliśmy zbyt dużą ilością czasu - zaledwie weekend majowy, więc trasa musiała być dość krótka, ruszaliśmy z Krakowa więc celowaliśmy raczej w południową część kraju, oboje uwielbiamy góry, więc wybór padł na Sudecką Drogę św. Jakuba. Kupiliśmy tylko mały przewodnik po trasie (tak, są dostępne przewodniki po polskich drogach i bez niego chyba byśmy sobie miejscami nie poradzili;)) i nawet mapę Polski kupowaliśmy już w drodze, na stacji benzynowej. 

Cały wyjazd był (delikatnie mówiąc;)) niezbyt przemyślany, w każdym razie w piątkowy poranek stanęliśmy z plecakami na lotnisku w Balicach, nieopodal wyjazdu na autostradę i zaczęliśmy łapanie stopa :-) Mieliśmy dotrzeć do Krzeszowa, maleńkiej miejscowości na Dolnym Śląsku, szczycącej się ogromną i imponującą Bazyliką z XIII- wieczną ikoną Matki Boskiej Łaskawej i klasztorem. Na dwa stopy dotarliśmy autostradą do Wrocławia, a dalej zaczęła się już droga krótkimi odcinkami i niewielkimi drogami - po 9 samochodach  (jechaliśmy m.in. tirem z sympatycznym góralem, jakąś dostawczą chłodziarką, rozklekotanym samochodem  z niepozornym dresikiem i dumnymi ze swej ziemi Ślązakami z puszką piwa w ręku każdy) i euforii, że tak łatwo i przyjemnie nam poszło (był to nasz autostopowy debiut:)) znaleźliśmy się u celu, u początku naszej pielgrzymki. Wtedy uświadomiliśmy sobie, że nie mamy żadnych zaplanowanych noclegów - co prawda wzięliśmy ze sobą namiot, ale noce były jeszcze trochę zbyt chłodne. Na dodatek był weekend majowy, więc wszędzie miejsca albo były pozajmowane, albo nie na naszą kieszeń, poszliśmy więc po pomoc do sióstr :) Tam, choć nie znaleźliśmy miejsca (ze względu na nocującą w klasztorze 70-osobową pielgrzymkę), dostaliśmy za to kolację, poznaliśmy autora naszego przewodnika (!!!), pana Irka i zdumieni niesamowitą siłą zbiegu okoliczności (czy może nie?:)) zostaliśmy zaprowadzeni przez siostry na nocleg do domu znajomych, gdzie za niewielką cenę dostaliśmy do dyspozycji całe mieszkanie;)

Następnego dnia ruszyliśmy w drogę, której każdy dzień okazał się tak samo zaskakujący i magiczny jak dzień na hiszpańskim Camino. Pogoda dopisywała, byliśmy na szlaku jedynymi pielgrzymami, podziwialiśmy przepiękne górskie i leśne widoki, przechodziliśmy przez małe dolnośląskie miasteczka, odkrywaliśmy uroki naszego pięknego kraju, zdumieni, że nie trzeba wcale jechać daleko, by chłonąć niesamowite wrażenia pielgrzymki! Z polecenia pana Irka zatrzymaliśmy się w Mysłakowicach, prosząc o nocleg proboszcza tamtejszej parafii. Rozpoczynały się tam właśnie misje święte, ale udostępniono nam salkę dla scholi,  gospodyni poczęstowała nas pyszną zupą i pozwoliła skorzystać ze swojego prysznica, wszyscy byli gościnni i przemili. Następnego dnia po uroczystej mszy (był to dzień beatyfikacji Jana Pawła II), ruszyliśmy dalej, zachwyceni życzliwością i dobrocią spotkanych tam ludzi!

Kolejne dni miały przynieść te same zdumienia - zdarzało nam się błądzić ze względu na słabe miejscami oznakowanie szlaku, ale zachwycaliśmy się urokiem mijanych miasteczek (np. Jeleniej Góry), widokiem sudeckich szczytów, żółtymi polami kwiatów. Zobaczyliśmy stare freski w wieży w Siedlęcinie, opowiadające historię Lancelota, a także liczne kościoły, w tym jeden bardzo stary, w maleńkiej wiosce w Radomicach, jedyny na trasie pod wezwaniem św. Jakuba ze ślicznym ołtarzem wykonanym przez ucznia Wita Stwosza, prawdziwy skarb! W tej samej wiosce po raz kolejny doświadczyliśmy niesamowitej gościnności ze strony chłopaka, który ma klucze do kościoła - ksiądz przyjeżdża tam tylko raz na jakiś czas odprawić mszę. Chłopak, znajomy sołtysa wioski, oprowadził nas po kościele i poopowiadał o nim, a potem objechał z nami własnym samochodem pobliskie gospodarstwa agroturystyczne, pomagając nam znaleźć nocleg - dzięki niemu też obniżono nam o połowę cenę i mogliśmy spać w luksusowych warunkach za pół-darmo:) Polecamy Radomice! Ostatniego dnia nocujemy w Lubaniu, gdzie Sudecka Droga krzyżuje się z Via Regia, Drogą Królewską i obie dalej prowadzą do Zgorzelca. Pogoda załamuje się powoli tego dnia, pokonujemy 40 km pod niebem powlekającym się szarymi chmurami i zaczyna mocno lać, gdy skierowani zostajemy z jednej parafii do klasztoru. Siostry oznajmiają nam, że mamy gigantyczne szczęście - miejsce rezerwować trzeba wcześniej, ale akurat jeden pokój cudem się zwolnił. Warunki są perfekcyjne, dostajemy wszystko czego trzeba, łącznie z kolacją i śniadaniem. Dysponując niewielkim budżetem, nieśmiało pytamy o cenę - siostra z uśmiechem odpowiada: "u nas to co łaska...":) Przeglądamy Księgę Pielgrzymów - są wpisy wędrowców z Francji, Niemiec, Hiszpanii... podobno zjawiają się tu raz na jakiś czas, przemierzając całą Europę i kierując się w stronę Santiago. My też zostawiamy swój wpis.

Rano, ku naszemu przerażeniu, budzi nas śnieżyca. 3 maja - cały Dolny Śląsk pokryty jest grubą warstwą śniegu, jest zimno, samochodów niewiele, warunki tragiczne, a my do wieczora musimy znaleźć się z powrotem w Krakowie, a Łukasz raniutko ma też pociąg do Łodzi, następnego dnia musimy być już na uczelni.
Nie oczekiwaliśmy i nie spodziewaliśmy się w tej wyprawie jakichś wielkich duchowych doświadczeń. A jednak były. Dla mnie była to prawdziwa pielgrzymka, doświadczenie mocne i pełne zachwytu światem i Bożą Opatrznością. 
Oboje wierzyliśmy, że szczęścia nie zabraknie nam też ostatniego dnia - faktycznie. Tym razem stopa trzeba było łapać po prostu podchodząc do ludzi na stacjach benzynowych, na drogach warunki były fatalne, ledwo dało się przejechać, korki, gałęzie na drogach... szczęście dopisało - najdłużej, bo godzinę, czekaliśmy na stacji we Wrocławiu. W sumie do Krakowa spod zachodniej granicy dotarliśmy 3 samochodami, z trzema przemiłymi parami - dowiezieni praktycznie pod sam dom ;-) Bogatsi o nowe doświadczenia, pełni wdzięczności dla spotkanych po drodze życzliwych ludzi, odnowionej wiary w piękno i dobro ojczyzny;-)

Dodatek praktyczny: Jak ktoś dysponuje ograniczonym czasem i finansami, doskonale jest udać się na polskie Camino (także jako trening przed samym wyruszeniem do Hiszpanii:)). Trasy są także bardzo piękne, pełne niespodzianek, magii, niesamowitych ludzi i doświadczeń. Dobrze kupić przewodnik, bo w paru miejscach nieco błądziliśmy - oznaczenia nie są aż tak częste jak na Camino Francuskim. 
Cała trasa Sudeckiego Camino liczy 105 km. Jak na 3 dni to trochę za dużo, byliśmy bardzo zmęczeni. Ale udało się i bardzo polecamy to fantastyczne doświadczenie!:) Trasa łączy się w pewnym momencie ze śląską Via Regia. Jeden dzień drogi dalej, oddalony o ok. 30 km jest Zgorzelec, miasto na granicy, skąd prowadzi dalej inny szlak jakubowy aż do Pragi i dalej - ku Santiago. 
Więcej o polskich Drogach na stronie: http://www.camino.net.pl/


początek Sudeckiego Camino w Krzeszowie

Betlejem :)

znajomy znak :) jak w Hiszpanii!




Kowary

zostawiamy za sobą gościnne Mysłakowice



ołtarz ucznia Wita Stwosza w kościele św. Jakuba

apartament w Radomicach ;)
Radomice

urocza Jelenia Góra :)



takie cuda kilka km za Jelenią ;)


Siedlęcin, freski o Lancelocie

trochę średniowiecza ;)

ja i Łukasz

prawdziwe Camino!

nasze piękne polskie pejzaże



"niespodzianka" na 3 maja;) powrót stopem do Krakowa

3 komentarze:

  1. A ja już myślałem, że to koniec Bloga - dobrze, że zaglądnąłem tutaj po raz kolejny bo widzę, że się dzieje:)I po tych ostatnich wpisach widzę, że rzeczywiście Twoje Camino ma ogromny wpływ na Twoje życie:) Nawet zawędrowałaś w moje (jeśli mogę je tak nazwać) strony - bo choć kilkadziesiąt kilometrów do Krzeszowa mam to jednak znam to miejsce szczególnie z "Europejskich Spotkań Młodych" - w tym roku juz pełnoletnich bo organizowanych po raz 18:) pod nazwą "Krzeszów z Madrytem" :). Dodam jeszcze, że Wasz pobyt okolicach Krzeszowa mógł być szczególny w kontekście beatyfikacji Jana Pawła II ponieważ Obraz Matki Bożej Łaskawej został ukoronowany w 1997 roku w Legnicy przez Bł. Jana Pawła II :) - no to na tyle z historii ...
    Powodzenia
    Jarek

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, trafiłam dziś na Twój blog przypadkowo, ponieważ regularnie czytam blog Ani o Andaluzji.. dałaś tam komentarz i tak poszło...
    Jestem właśnie w trakcie czytania Pielgrzyma Coelho, więc niezły zbieg okoliczności :))
    A tu akurat trafiłam na wpis z mojego regionu. Jestem z Jeleniej Góry :) i w zasadzie za to "Miasteczko Jelenia Góra" (miasto nie tak dawno pow. 100tyś mieszkańców, o statusie wielkiego województwa!) powinnam się obrazić :)
    Cieszę się, że wyprawa Wam się udała. Wiesz, aż żałuję, że sama nigdy o takiej camino w moim regionie nie pomyślałam...tak to często bywa, że na bliskie okolice najmniej się zwraca uwagi..

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak, przepraszam za to "miasteczko":) ale to było takie uogólnienie :D pozostałe na szlaku były mniejsze:) W każdym razie Jelenią Górą i okolicami byliśmy zachwyceni:)
    Tak to jest, że swoje okolice człowiek często zna najmniej ;) a trasa naprawdę piękna, więc polecam:D

    OdpowiedzUsuń