piątek, 15 lipca 2011

Muxía

22.09.2010
A jednak. Na Końcu Świata wcale kończyć nie trzeba...;-) Jest jeszcze jedno miejsce, do którego warto się udać i także warto zrobić to pieszo - sanktuarium maryjne Nuestra Señora de la Barca w Muxía - oddalonym o 30 km, czyli jeden dzień drogi od Finisterre. Wedle tradycji Maryja ukazała się tu św. Jakubowi przypływając do brzegu w kamiennej łodzi, by dodać mu sił do dalszego apostołowania w Galicji. Do tej pory wśród ogromnych kamieni, o które rozbijają się z pluskiem fale oceanu, poniżej sanktuarium, znajduje się jeden wyjątkowy - ogromny żagiel od owej maryjnej łodzi. Podobno trzeba się pod nim przeczołgać dziewięć razy, aby ustąpiły dolegliwości związane z reumatyzmem - Roberta spróbowała, tak profilaktycznie :)

Ta jednodniowa maryjna pielgrzymka to też mój ostatni - tym razem już ostatecznie - dzień marszu. Dziwnie będzie przestać iść. Droga była długa i było mi ciężko, po drodze tylko jedno miejsce, w którym można było się zatrzymać i zaopatrzyć, bar w Lires. Tam mijamy się z krakowską rodziną - oni wybrali odwrotny kierunek, najpierw poszli do Muxii, a teraz zmierzają ku Finisterze. Fioletowo-żółte pagórki pokryte wrzosem i kwiatami wyglądają pięknie. Nie zawsze łatwo odnaleźć tu Camino, oznaczenia są, ale droga jest dość dzika, raz prawidłową ścieżkę wskazała nam sama z siebie jakaś dziarska hiszpańska staruszka z taczką, pod koniec "zbłądziłyśmy" na plażę. Muxía jest spokojnym, cichym miasteczkiem. Na skałach poniżej sanktuarium ponownie oglądamy przepiękny zachód słońca, w atmosferze chyba lepszej niż w Finisterre, bo w ciszy. Jest magicznie. Wracając śpiewamy Ultreia, francuski hymn Camino.

23.09.2010
Rano znów najbardziej znienawidzony moment Drogi - pożegnanie. Łykam łzy. A potem znów trochę samotności... mam jeden dzień zapasu przed odlotem, wracam autobusem do Cee, pierwszego miasta nad oceanem w drodze na Finisterre. Potrzeba mi tego jednego dnia odpoczynku, by przemyśleć i ułożyć sobie w głowie wszystko przed powrotem. Niesamowicie cieszę się, że mogłam te ostatnie kilka dni znów iść z Robertą, śmiejąc się i śpiewając. Dni z nią były najweselszymi dniami Camino. Cee jest całkiem spore i jest śliczne, idealne na ostatni dzień wakacji. Siedziałam na ławce na promenadzie czytając, wdychając morskie powietrze, napawając się widokiem i myślą, że jestem gdzieś... no, prawie na końcu świata;) W każdym razie na końcu Hiszpanii, na jej skrawku gdzieś u brzegów Galicji, na złowieszczo brzmiącym ale dzikim i pięknym Costa da Morte ("Wybrzeże Śmierci"), że podróżuję, sama z plecakiem, że spełniam marzenie... Jestem szczęśliwa. Chciałam dotrzeć na plażę, ale nauczyłam się już, że lepiej nie mieć planów. Otóż Galicja ostatniego dnia postanowiła zaprezentować mi, że nie bez powodu nosi miano najbardziej deszczowego regionu Hiszpanii no i... pada. No ale w końcu już mamy jesień, a ja jestem nad Atlantykiem, ocean może być kapryśny. 
Może to też znak, że najwyższy czas wracać do domu?;)
No i czy to wreszcie czas na pytania o sens i cel Drogi, czy też odkryję je dopiero po powrocie?
Nogi wreszcie odpoczywają od marszu, a umysł ma czas porozmyślać o Drodze i jej kontynuacji... poskładać razem kolorowe impresje każdego dnia 45-dniowej wyprawy... 

24.09.2010
Porannym autobusem wracam do Santiago, początkowo wzdłuż wybrzeża. W ciemności widać wszystkie cudne wioski w formie rozmigotanych światełek wzdłuż czerni wody. Mrugają też latarnie morskie - jestem pewna, że widać tę z Finisterre! Światełka są też na oceanie - może to łodzie rybaków?
Ostatnie chwile w Santiago, ostatnia pielgrzymia msza i spektakl botafumeiro, kręcenie się po mieście, kupowanie pamiątek, rozpoznawanie znajomych twarzy w tłumie turystów. Potem siadam na Praza do Obradoiro, na przeciwko katedry, oparta o kolumnę. Kontempluję majestatyczną katedrę w całej okazałości i cieszę się, że to jednak tu zakończyłam ostatecznie moją pielgrzymkę. Równo tydzień temu dotarłam tu po raz pierwszy, wzruszona i szczęśliwa, z Miyae, moją koreańską przyjaciółką. Potem ruszyłam nad ocean, ale to jednak Santiago powinno być ostatecznym i głównym celem.
Podczas lądowania w Krakowie w samolocie rozległ się komunikat linii lotniczych: "welcome home"*. Poczułam się bardzo, bardzo wzruszona.

Dodatek praktyczny: Pielgrzymka do Muxíi to jakby dodatek, ale jeśli ktoś dysponuje (tak jak ja) nadmiarem czasu to warto się wybrać:) Można też wybrać odwrotną kolejność - trzeciego dnia od wyruszenia z Santiago drogi rozdzielają się i można najpierw zawędrować do Muxía, a potem do Finisterre - droga ta jest "obustronna";)
Jeśli chodzi o powrót do Polski to z Santiago wracałam samolotem do Madrytu liniami Ryanair - wyszło chyba nawet taniej niż autobus albo porównywalnie, a zdecydowanie szybciej, zaledwie godzinka lotu;) No a z Madrytu są już teraz bezpośrednie loty do naszego kraju. 

* "Witaj w domu"


droga do Muxii



miasteczko

sanktuarium Nuestra Señora de la Barca

kamienny żagiel

kamienny żagiel



Cee - dzień ostatni






2 komentarze:

  1. Dziś obejrzałem film The Way z świetną rolą M. Shenna.
    Na tym blogu widzę podobne ujęcia jak w filmie z Drogi Życia.
    Marzy mi się podobna pielgrzymka. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Również widziałam film The Way, pielgrzymka jest tam pokazana bardzo bardzo skrótowo ale faktycznie można dostrzec ducha Camino i popodziwiać jego krajobrazy :) A pielgrzymka jest marzeniem do spełnienia, czego jestem dowodem! Pozdrawiam i życzę szczęścia :)

    OdpowiedzUsuń