22.08.2010
Krótki etap do Azofra. Jest niedziela. Niestety, okazało się, że msza jest jedynie raz dziennie, rano. Kościół zamknięty na cztery spusty. Robię zakupy u przesympatycznego hiszpańskiego sprzedawcy i tylko jednego nie mogę do końca zrozumieć - że w niedzielę otwarty jest tu sklep, a zamknięty kościół...W drodze spotykam dwóch sympatycznych Hiszpanów - Diego i Jordiego, właściwie pierwszych hiszpańskich pielgrzymów, z którymi wdaję się w rozmowę. Idą z Logroño do León, namawiają mnie żebym też poszła dalej, ale dziś nie daję się namówić tak jak poprzedniego dnia Simonowi, dziś zostaję w Azofra i odpoczywam. Siadamy w barze, czekając na otwarcie albergue, w cieniu parasola, który chroni przed upałem. Niedługo potem dołącza znajoma mi już grupa przyjaciół Włochów, okazuje się że też zostają dziś tutaj.
Najmilszą częścią Camino są spotkania z ludźmi. To takie miłe, kiedy obcy ludzie pozdrawiają cię, nieraz zwykłym "Hola!" a czasem dodając coś od siebie, np. "Buen Camino guapa" lub "Buen Camino joven" (guapa - ładna, joven - młoda; Buen Camino - Dobrej Drogi, typowe pozdrowienie ze Szlaku).
Ze spostrzeżeń o mnie samej potwierdza się jedno - nie lubię być sama, chcę być z ludźmi, choć jednocześnie trudno mi nawiązywać nowe znajomości. Choć wiem już też, że mimo wszystko potrafię. Wczorajszy dzień minął tak prędko dzięki Simonowi - fakt, jest nieco dziwny, w końcu to artysta - ale jednak bardzo dobry człowiek i świetnie się z nim rozmawia. Ma dużo niezwykłych nawyków i narzuca sobie sam dyscyplinę. Aż do powrotu do Londynu nie dotyka nikogo (jego "don't keep in touch" tyczy się zarówno fizycznego kontaktu jak choćby uściśnięcie dłoni, jak również komunikowania się przez internet). Od śmierci swojej babci, którą bardzo kochał, nie je czekolady bo zawsze jedli ją razem. Kupił za to czekoladę mnie i powiedział, że będzie bardzo szczęśliwy jak ją zjem. Pości też każdego 21-go dnia miesiąca, w dzień śmierci, babci i tak już od kilkunastu lat. Ciężkie było to na Camino, przez cały dzień wysiłku w upale pił tylko wodę, za to słyszałam w nocy jak wstawał o północy i szeleścił torebkami z jedzeniem. Bardzo oryginalny człowiek.
Camino to naprawdę zbiorowisko ciekawych osobowości. Uświadamia mi też, że kocham ludzi, wszystkich. Są tak ciekawi, każdy tak bardzo różni się od siebie, każdy ma też do opowiedzenia własną, interesującą historię. Z różnymi ludźmi spotykam się na Camino, z niektórymi gadam tylko przez chwilę niektórych jedynie mijam, a z innymi nawiązuję głębszą więź czy prowadzę poważniejsze rozmowy. Tak bliscy mi byli ludzie z początku mojej drogi - szczególnie Miyae czy Kanadyjczycy, a teraz Simon choć poszedł szybko dalej i prawdopodobnie już się nie spotkamy. Po drodze był jeszcze Grzesiek, była Jennifer ze schroniska w Villamayor de Monjardin, są Włosi czy inni - Hiszpanie, Niemcy - każda, nawet najkrótsza rozmowa, każdy uśmiech tutaj jest szczery, daje wsparcie, łamie stereotypy. W pokoju jestem dziś z przesympatyczną Niemką o tym samym imieniu co ja - Aleksandra. (Tak tak, albergue w Azofra ma dwuosobowe pokoje).
Sfilmowaną mam też ciekawą kronikę kulturową - najpierw grającego na akordeonie i śpiewającego polskie piosenki góralskie pana Andrzeja, potem Miyae z jej koreańską piosenką tradycyjną, Simona "odgrywającego" swoje wiersze, a dziś jeszcze śpiewających Włochów.
Czas też chyba zadać sobie jakieś fundamentalne pytania.
Dlaczego idę?
Czego szukam na Camino?
Co mam nadzieję tu znaleźć?
Dlaczego Bóg wysłał mnie tu samą? - to pytanie, które pojawia się w moim przypadku jest ważne. Wydaje mi się, że wiem dlaczego i nie żałuję, że tu jestem. Mnóstwo ludzi wyrusza samemu i samemu łatwiej jest być otwartym na innych, lepiej zajrzeć w głąb siebie, lepiej walczyć ze swoimi słabościami. Udowodniłam już sobie, że umiem być niezależna, i że umiem pokonać swoje bariery, że umiem też być odważna. A mimo to wciąż trudno jest zrozumieć czemu jestem tu sama - czemu nie potoczyło się po mojej myśli.
Czy kiedy wrócę do domu, będę inna? Lepsza? Silniejsza? Bardziej otwarta? Czy mam się zmienić, czy wręcz przeciwnie - polubić i zaakceptować to wszystko, czego w sobie zmienić nie umiem?
Grałam z Włochami w karty na pięknym dziedzińcu albergue - było bardzo śmiesznie i wesoło. No i znów - wystarczyło się przełamać, uśmiechnąć, podejść, odezwać się. Co z tego, że są zgraną paczką przyjaciół? Na Camino każdy to przyjaciel. Przyjęli mnie radośnie i sympatycznie. Wiele kosztuje nieśmiałą osobę, by zebrać się w sobie i wyjść do ludzi, przełamać się, wyzbyć skrępowania i sztuczności. A tak niewiele potrzeba.
I znów dziwy na Camino, znów magia... Głupio było mi znów dołączać do nich jeść, i gdy zastanawiałam się w pokoju co robić, czy wychodzić czy nie - do drzwi sam zapukał Michelangelo, ogłaszając że kolacja stoi gotowa na stole. Zaprosili też spontanicznie 70-letniego mężczyznę ze Szwajcarii i to było to, co wreszcie uczyniło ten dziwny dzień magicznym.
Mężczyzna poszedł do Santiago pieszo, od progu swojego domu. Teraz wraca z powrotem (!) - w jedną stronę szedł za swego zmarłego rok temu brata, w drugą za siebie. Reszta jego rodzeństwa zginęła podczas II wojny światowej. Z żoną są w separacji, ale nadal bardzo często się widują, spędzają razem wakacje i dalej ją kocha, uważa ją za najpiękniejszą na świecie kobietę. Pokazuje nam jej zdjęcia, które nosi ze sobą w portfelu. Dwóch z ich synów zmarło z powodu choroby genetycznej, trzeci z jej powodu nie może lub nie chce mieć dzieci. Szwajcar marzy o byciu dziadkiem, ale wie, że to nie ma już szans się spełnić... na Camino łatwiej mu myśleć.
- Każdy dźwiga swój bagaż, jakieś swoje brzemię - mówi ze łzami w oczach staruszek, pokazując na swoje barki, jednak każdy wie, że nie ma na myśli plecaka - Tutaj jest łatwiej je nieść.
Andrea (jeden z Włochów) jest bardzo mądry. Powiedział, że każdy coś zyskuje na Camino. Jeśli nawet przybywamy tu bez pytań, nie wiedząc czego szukamy, to one się pojawią, znajdziemy to, czego potrzebujemy, nawet jeśli nie wiemy jeszcze co to jest. Najważniejsze to starać się nie stracić tego, co zyskamy, tego człowieczeństwa, które odkryjemy.
winnice |
cudowna Nájera |
pustynna droga sprzyja refleksjom |
ukwiecone okna Azofry |
Dodatek praktyczny: Nie bój się wyruszyć sam/sama. Niezależnie od wieku, płci, doświadczeń w podróżach, sprawności fizycznej czy znajomości języków. To naprawdę nie ma znaczenia - niezależnie od wszystkiego, jeśli bardzo tego chcesz - poradzisz sobie. A jeśli Twoją przeszkodą czy barierą jest tylko lęk przed samotnym wyruszeniem na szlak, lęk o własne bezpieczeństwo bądź o samotność - nie wahaj się ani chwili. Naprawdę warto. Nigdy nie będziesz czuć się samotnie. Nigdy zagrożony/a. Na nowo uwierzysz w ludzi, w piękno życia i świata, w wartości i dobro, które drzemie w człowieku. Naprawdę warto. Ja pojechałam na Camino zupełnie sama, mając 19 lat. Naprawdę bardzo się bałam. A nie było czego :)
Olu, jestem od Ciebie, jak wiesz, sporo starsza (mam córkę w Twoim wieku:-)ale podziwiam Twoją dojrzałość i odwagę. Jesteś bardzo mądrą kobietą. Cieszę się, że Cię spotkałam na Camino:-)Dzięki za ten post. Bardzo szczery i osobisty. Przekonywający. W tym roku chcę wyruszyć sama:-) pozdrawiam i ciekawością czytam dalej...
OdpowiedzUsuńDziękuję! Ja też bardzo się cieszę, że miałyśmy okazję się spotkać na żywo - a stało się to wtedy w Santiago chyba cudem :-) Również pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuń