piątek, 17 grudnia 2010

Most Królowej

 18.08.2010
Kolejny dzień rozpoczyna się od morza łez - tak wygląda moje pożegnanie z Miyae. To nie do wiary, jak bardzo polubiłyśmy się przez te cztery dni wspólnego dzielenia trudów Camino! Niestety, moja koreańska przyjaciółka jest zmuszona zabawić nieco dłużej w Pamplonie.
Zostawiając za plecami byczą (dosłownie i w przenośni;)) stolicę Navarry, pochlipuję z cicha. Jednak już tuż za miastem rozpogadzam się nieco, rozpoczynając rozmowę z przemiłą Francuzką Sylvie. No, rozmowa to może zbyt wiele powiedziane. Sylvie zna angielski w mniejszym stopniu niż ja francuski, za to uczy się też hiszpańskiego, więc udaje nam się jakoś porozumieć w języku francoanglohiszpanomigowouśmiechowym. Odkryłam jednak dzięki niej, że nie chodzi o same słowa - bardziej o bycie z kimś. Było mi lepiej i prościej iść z kimś ramię w ramię, nawet jeśli nie gadałyśmy dużo. Przed nami suche wzgórza, na szczytach których złowrogo rysują się sylwetki wiatraków, nasuwające nieuchronne skojarzenia z Don Kichotem. Co prawda to nie ten region, a i wiatraki jakieś takie... nowoczesne, ale wyobraźnia robi swoje. Z mozołem wspinamy się na Alto del Perdón - Przełęcz Przebaczenia, gdzie z wiatrem i kurzem zmaga się grupa pielgrzymów... z blachy.  Mają konie, osiołka. Słynny (choć niezbyt urodziwy) pomnik oglądałam tyle razy na zdjęciach, w przewodnikach. Teraz sama przy nim stoję i patrzę z góry (z lekkim przerażeniem) na suchą i sprawiającą wrażenie wyludnionej płaszczyznę przede mną. Cóż, długa droga przede mną wciąż...
Z przecudownych miasteczek na trasie, najbardziej urocze wydało mi się Obanos, niewielkie, leniwe, ze spokojnie toczącym się w porze sjesty życiem. Usiadłam na rynku obok staruszki na ławeczce przy sklepie. Uśmiechnęła się do mnie. Wokół kamienne domki, kościół, bawiące się hiszpańskie dzieci. Codzienne, naturalne życie kraju, jakiego nie doświadczy się i nie zobaczy na wczasach w kurorcie. Sylvie została tu w albergue, ja poszłam dalej. To był jedyny dzień, kiedy się widziałyśmy, a w trzy miesiące później - w listopadzie (gdy nie sądziłam, że w ogóle mnie pamięta), otrzymałam miłego francuskiego maila. Sylvie pytała jak udało mi się dokończyć pielgrzymkę, co słychać i przesłała mi zdjęcie, które mi wtedy zrobiła. Tacy są ludzie spotkani na Camino.:)
Ja poszłam dalej do Puente la Reina i... spotkałam tam moich Kanadyjczyków! Stali przy albergue "De los Padres Reparadores", mieszczącej się w starym klasztorze w centrum miasta. Miałam ogromną ochotę się tam zatrzymać, ale oni chcieli iść dalej do nowoczesnego albergue miejskiego. Poszłam z nimi - tego dnia jeszcze nie muszę być sama. Bardzo się ucieszyłam, widząc ich, a najbardziej niezwykłe jest to, że gdybym przyszła w to miejsce chociaż 5 minut później, już byśmy się prawdopodobnie nie spotkali. Takie to przypadki (bądź nie?) rządzą Drogą.
Puente la Reina - dosł. Most Królowej, żony króla Sancha III, która wybudowała most na rzece Arga na trasie pielgrzymek do Santiago. Średniowieczny most stoi do dziś i prezentuje się wspaniale. Miasto to jest też o tyle ważne, że tu Szlak Francuski łączy się z Trasą Aragońską.

Dodatek praktyczny: Mój jedyny pomysł na rzecz wartą przekazania jest taki: choć do miejskiego albergue trzeba wspiąć się ostro pod górę (co pod koniec dnia, w upale, staje się czasem zadaniem ponad siły;)), to posiada ono basen, który doskonale wynagrodzi ten wysiłek.

piękno

Alto del Perdón - blaszani pielgrzymi

Puente la Reina - Most Królowej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz