piątek, 26 listopada 2010

Ścieżkami Navarry

 16.08.2010
Czas przyzwyczaić się do rytmu dnia, który nie zmieni się przez najbliższy miesiąc lub dłużej. Czyli poderwanie się z łóżka na pierwszy odgłos budzika (śpiący na dole piętrowych łóżek - uwaga!), błyskawiczne mycie, ubieranie, wrzucanie rzeczy do plecaka w pośpiechu, jakieś (nieduże i zazwyczaj słodkie) śniadanko i... w drogę, na szlak, św. Jakub czeka! Póki co jeszcze baaaardzo daleko... ale czeka.
Wielu pielgrzymów rusza tego ranka z Roncesvalles, wielu też oszczędziło sobie przeprawy przez Pireneje i właśnie tu zaczyna wędrówkę. Z początku droga prowadzi przez las, potem przez urocze, zaspane wioski z kamienia, o balkonikach przystrojonych kwiatami, z prastarymi herbami rodów na ścianach. Wszędzie czysto, pięknie. Widać, że Navarra jest bogatym regionem. Zaczyna się też tradycja drogi - rankiem, gdy już zrobi się jasno, trzeba zatrzymać się w przydrożnym barze na café con leche. 
Nie ma już gór, ale droga dalej jest dość męcząca i przez jakiś czas jeszcze będzie - kamienista, z wieloma podejściami i zejściami. Podziwiamy przyrodę, zieleń, pasące się zwierzęta. Nocleg wypada nam tego dnia w Zubiri, w przytulnym niedużym albergue. Zubiri jest śliczną wioską nad rzeką, zadbaną, malowniczą. W sklepie przekonujemy się, że Hiszpanie (a raczej w tym rejonie lepiej powiedzieć Baskowie) niezbyt przykładają się do nauki angielskiego. Cóż, trzeba będzie mówić po hiszpańsku! Czuję się bardzo dumna z siebie po zrobionych dla mnie i Miyae zakupach. Przestałam się już stresować nieco szalonym wyzwaniem jakiego się podjęłam i odczuwam sielankową niemalże radość: zrobiłam zakupy po hiszpańsku, w hiszpańskim sklepiku, w małej hiszpańskiej wiosce, u uroczego hisz... baskijskiego sprzedawcy. A wokół słyszę hiszpański brzmiący tak ślicznie, że aż się serce raduje (tak, jak teraz o tym myślę, to było to moje pierwsze zetknięcie się z tym językiem na żywo, i to od razu w takiej ilości;)).
Poznajemy Brigitte z Holandii, która opowiada nam swoją cudowną, bardzo inspirującą i motywującą historię. O tym, jak Droga zmieniła jej męża, który odbył ją samotnie, a potem także jej pomogła odnaleźć siebie i stać się niezależną. Z radością w oczach mówi, że najważniejsze to zaakceptować, że nie jest się idealną, pokochać to, zajrzeć w głąb siebie. Miyae też zwierza nam się ze swoich motywów pielgrzymowania - ma ogromne problemy rodzinne, z którymi czuje się ciężko i samotnie. Chciała wreszcie zrobić coś dla siebie, przeżyć przygodę, udowodnić sobie, że jest silna i sobie poradzi.
Każdy ma tu do opowiedzenia jakąś swoją historię. Ja przecież też. Cieszę się, że się tu znalazłam. Już wiem, że będę potem silniejsza i śmielsza. A przecież to dopiero początek.
W albergue śpi z nami znajoma Francuzka Sylvaine, spotykamy też drugą młodą Koreankę (Miyae nie posiada się z radości). Razem idziemy na poszukiwanie sangríi, którą Sylvaine uwielbia. Jakież jest jej oburzenie, kiedy nie znajdujemy trunku w żadnym z dwóch barów.
- Jak to? W Hiszpanii nie można dostać sangríi?!
- No es España. Es País Vasco - z uroczym uśmiechem odpowiada ciemnowłosy sprzedawca.*

Dodatek praktyczny: Mimo że góry teoretycznie się skończyły, trasa dalej bywa męcząca, a na pewno bardzo kamienista. Osobiście szłam całą drogę w trekkingach - o porządnej, grubej podeszwie, z zabezpieczoną kostką - i nie mogę narzekać. W połączeniu ze słynnym "jeleniowym" kremem Scholla nakładanym codziennie rano i wieczorem na stopy oraz porządnymi trekkingowymi skarpetami sprawdziły się idealnie - zero problemów ze stopami.

* [To nie Hiszpania. To Kraj Basków.]

to mówi samo za siebie

jedna z uroczych wiosek Navarry

wolność!




2 komentarze: