niedziela, 7 listopada 2010

Pirenejów ciąg dalszy

15.08.2010
Magiczny wschód słońca ponad górami był niestety ostatnim momentem tego dnia, w którym widzieliśmy słońce;) Potem już nie rozstawaliśmy się z płaszczami przeciwdeszczowymi, szło się więc dość ciężko, ale nawet chłodny deszcz nie zdołał przesłonić piękna i majestatu Pirenejów. Dzikość, piękno natury, stada owiec pasące się na zboczach i podzwaniające wesoło... bajka. Do tego wędrówkę przez błoto łagodził świeży entuzjazm i ciekawa rozmowa - znalazłyśmy od razu wspólny język z Miyae (nie tylko w przenośni, ale również dosłownie: był nim angielski) i z obustronną ciekawością wynajdowałyśmy różnice w życiu młodej osoby w Polsce i w Korei. Szłyśmy też ze znajomymi z Kanady - Claire, Danielem, Marcelem i René, dzięki którym zobaczyłam, że wiek tak naprawdę nie ma znaczenia - liczy się młoda dusza człowieka i jego usposobienie.
Minęliśmy figurkę Matki Boskiej ukrytą wśród skał, kilka krzyży upamiętniających pielgrzymów, którzy zmarli w drodze oraz Źródełko Rolanda - tak tak, to właśnie w tej okolicy ten dzielny skądinąd rycerz oddał swoje życie (tu w średniowiecznym dziele następuje pełna patosu opowieść o tym jak czołgał się przez kilka wzgórz z mózgiem wylewającym się uszami, by umrzeć pod symboliczną sosną z twarzą zwróconą ku Jerozolimie...) w służbie u Karola Wielkiego. Tak czy inaczej, miejsce jest miłe na odpoczynek, zwłaszcza, że po kamieniu informującym, że do Santiago zostało "tylko" 765 km miny nam nieco rzedną...
Wkraczamy też już na teren Hiszpanii, o czym informuje nas kamienny słupek z nazwą pierwszego regionu - Navarra. Już schodząc w dół do Roncesvalles, napotykamy ciekawy pokaz lokalnego folkloru. Jest 15 sierpnia - nam ta data kojarzy się ze świętem maryjnym, a tutaj jest dodatkowo (czy może przede wszystkim) rocznicą właśnie owej bitwy, w której w 778 r. zginął Roland! Przy małym kościółku znajduje się kamień z wyrytym jego imieniem (po hiszpańsku: Roldán), a wokół niego skupiła się grupka Basków, śpiewających, wydających przeróżne okrzyki i wymachujących kolorowymi flagami.
Roncesvalles przywitało nas widokiem wspaniałego klasztoru. Albergue urządzone jest w wielkiej, kamiennej, średniowiecznej sali, ma niesamowity klimat. Wieczorem uczestniczymy we mszy świętej, na której zebrali się pielgrzymi wszelkich narodowości - na koniec następuje specjalne pielgrzymie błogosławieństwo. Potem kolacja (dwa dania, deser, woda, wino...mmm...), w gronie polsko-koreańsko-kanadyjsko-francuskim. Takie mieszanki to od tej pory będzie już codzienność.
Zmęczona i pełna wrażeń, zasypiam wpatrując się w kamienne ściany i ogromne żyrandole, wyobrażając sobie, że przeniosłam się kilkaset lat wstecz.

Dodatek praktyczny:  Przejście przez Pireneje jest ciężkie, ale zdecydowanie nie najgorsze z tego co czeka po drodze. Trudność może polegać na tym, że to dopiero początek, więc nie jesteśmy jeszcze przyzwyczajeni do maszerowania. Przy odrobinie przygotowania przed wyjazdem, nie powinno być żadnego problemu z pokonaniem tego odcinka. Tak jak pisałam wcześniej, dobrym rozwiązaniem jest podzielenie go sobie na dwa z noclegiem w Orisson lub Huntto (jeśli ktoś może sobie na to pozwolić czasowo i pieniężnie). Może przydać się jakaś opaska elastyczna, jeśli ktoś ma problemy z kolanami, no i koniecznie kijki trekkingowe! (je akurat absolutnie polecam na calutką trasę). W każdym razie nie takie Pireneje straszne, jak... malownicze:)

ani wiatr ani deszcz nie odebrały uroku wędrówce:)

piękno Pirenejów

świętowanie 15 sierpnia

średniowieczne klasztorne albergue (schronisko) w Roncesvalles

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz